wtorek, 21 października 2014

A po co Ci talent?

Jest taka grupa ludzi, którzy wchodzą na blogi i piszą, że podziwiają autora za manualną smykałkę. Że też by chcieli, ale niestety mają dwie lewe ręce.


Węszę tu gruby podstęp, obstawiam fotomontaż, ale powiedzmy, że wierzę. Czasem wdaję się w rozmowę, pocieszam. Mimo wszystko - głowa do góry. Może i masz lewe, ale DWIE, i to sprawne. Nawet jeśliby kto nie miał, to też nie koniec świata. Swoją drogą, ten filmik przedstawiający chłopca rysującego stopą  może mocno wzruszyć i trochę otworzyć oczy. Skoro bez rąk się da, to z dwoma (nawet lewymi!) na pewno jest łatwiej. Zwłaszcza że są wyćwiczone od widelca i klepania w klawiaturę.

Mówią mi zaraz: Droga Joule, nie rozumiesz metafor. Chodziło o to, że nie mam talentu. Ta-len-tu!


Słownik w dłoń!


Zaczynam pojmować. Grubsza sprawa. No ale co to właściwie jest ten talent? Słowo brzmi obco, ale ma synonimy: uzdolnienia, predyspozycje. Te wyrazy brzmią dużo przyjaźniej, nie są już tak pompatyczne.  Mam dobre myśli, ale jeszcze zaglądam do Kopalińskiego, żeby nikogo nie oszukiwać. Predyspozycje. Pre- dyspozycje. Wcześniejsze, wrodzone zdolności do czegoś, tendencje. Nie widzę ani jednego zdania o tym, że osoby z predyspozycjami vel talentem mają na coś monopol. To dobry znak!

Talenty wśród nas


Przypomnij sobie swoją klasę w podstawówce. Albo rocznik na studiach. Zawsze są tacy, którzy mają predyspozycje: szybciej chwytają język albo w mig rozwiązują zadanka z matmy. Jest też wiele innych, między innymi ci systematyczni, którzy nadrabiają starannością. Jeszcze w podstawówce byli tłamszeni i nazywani kujonami, na studiach jednak zaczęli budzić respekt.

Gdzie ci wszyscy ludzie są teraz? Niektórzy utalentowani umiejętnie korzystali ze swoich uzdolnień. Inni zachłysnęli się początkową łatwością i olali sprawę. W pewnym momencie systematyczni wzbili się ponad nich. Wnioski? Talent można zmarnować, bez pracy uzdolnienia są nic nie warte, a praca bez uzdolnień będzie szła mozolnie, ale do przodu.

*

O autobiografii Feynmana już kiedyś pisałam. Ten człowiek był jednak tak genialny, że nie czuję skrupułów przed rzucaniem jego przykładem nawet co wpis.

Feynman, światły człowiek, wielki fizyk i noblista założył się kiedyś ze swoim przyjacielem malarzem, że nauczy się rysować. Zaczął uczyć się dostrzegania proporcji, światłocienia. Bawił się próbując różnych technik. Jak mu szło, możecie zobaczyć sami - jego prace wiszą na stronie muzeum.


Może miał talent i pasję odkrytą dopiero po czterdziestce, może zakład zadziałał na jego ambicję. Czy to ważne? Zaczął się uczyć, więc zaczęło mu wychodzić.

*

Talent może pomóc, ale bez wysiłku będzie znaczyć tyle co nic. Gdy rok temu uświadomiłam sobie te rzeczy, dałam szyciu drugą szansę. Wcześniej w żadnej dziedzinie nie miałam tak spektakularnych porażek [zobacz: moje początki], więc najprostszym rozwiązaniem było się zniechęcić. Spróbowałam ponownie, z głębokim postanowieniem systematyczności i cierpliwości. Może i talentu mi brak, ale mam czas. Wszystko można wypracować.


Jeśli więc, miły gościu, chcesz żyć ze mną w internetowej harmonii, nie poruszaj tematu talentu albo jego braku. Ten podział mógłby nie istnieć. Jeśli naprawdę Ci zależy, wyjdź z tych szufladek, w które sam siebie włożyłeś i po prostu spróbuj.



Miłego dnia, J.